GTW w podróży: WIEDEŃ. Prater i Kuchnia Wiedeńska, czyli spełniamy marzenia oraz jemy sznycle
Jedną z pierwszych informacji, jaką uzyskałam na temat stolicy Austrii było to, że jest tam ogromne wesołe miasteczko. Było to zapewne około 13 lat temu. Z miejsca zapragnęłam odwiedzić to miejsce. Drugą było, że Austriacy lubią jadać sznycle.
Prater
Od tego czasu mój system wartości trochę się zmienił ;) Z
postanowienia szalonej nastolatki, która chciała z każdej możliwej atrakcji
Prateru zostało niewiele, ale jednak zostało.
Teraz zamiast wydawać pieniądze na wiedeńskie karuzele i
rollercoastery wolę przeznaczyć je na muzea, jedzenie i pamiątki z podróży. To
nie zmienia faktu, że nie mogłam sobie odmówić wizyty w parku rozrywki z
nastoletnich marzeń. Tym bardziej, że przejażdżka na Diabelskim Kole była
wliczona w koszt Vienna Pass (normalnie kosztuje 10 euro). Dodatkowo
realizowała mój zamiar zobaczenia panoramy Wiednia z wysoka.
Diabelski Młyn mierzy 65 metrów, a jego prędkość to 2,7
km/h. Został wybudowany w 1897 roku z okazji 50- tej rocznicy koronacji cesarza
Franciszka Józefa. Koło znajduje się na liście „Skarbów europejskiej kultury filmowej”, ponieważ ma na swoim
koncie ma “role” w kilku filmach między innymi w jednej z części o przygodach
Jamesa Bonda- “W obliczu śmierci” z moim ulubionym agentem 007, Timothym
Daltonem.
Przejażdżka trwała kilkadziesiąt minut,
a widok zarówno na Wiedeń jak i na Prater był niesamowity. Byłam bardzo
szczęśliwa wiedząc, że właśnie spełniam swoje marzenie.
Zaskoczeniem były dla mnie wagoniki
restauracyjne i klubowe, które można wynająć na romantyczna kolacje lub niesamowitą
imprezę. Hmmm czyżby powstało nowe marzenie…
Ostrzegam, że kolejka do wagoników jest
ogromna.
Kuchnia Wiedeńska
Dokładnie tak w dosłownym tłumaczeniu na język polski
brzmiała nazwa restauracji, w której zjedliśmy nasz pierwszy austriacki obiad.
Lokal znajduje się w samym centrum Wiednia, tuż obok
katedry świętego Szczepana przy jednej z urokliwych uliczek.
Restauracja była elegancka, a przynajmniej aspirowała do
miana takiej. Formalnie ubrany względnie miły (jak wszyscy w Wiedniu) kelner
wskazał nam już nakryty stolik dla dwóch osób.
Wnętrze urządzone ładnie, choć miałam wrażenie, że panuje
tam nieprzemyślany eklektyzm: tu jakieś antyczne wazony, tu obraz
przedstawiający scenkę rodzajową szlachty, a tu drewniana beczka. No, ale byłam
na wakacjach, więc przymknęłam oko na te drobne niedociągnięcia.
Zamówiliśmy oczywiście tradycyjne dania miejscowej
kuchni, z resztą, co innego można zamówić w restauracji o nazwie Kuchnia
Wiedeńska. Postanowiłam spróbować miksu trzech różnych sznycli: wieprzowego,
cielęcego oraz z kurczaka z sałatką z ziemniaków. Mój Luby postawił na jednego,
dużego sznycla. Chyba nie ma potrawy bardziej austriackiej niż to danie. O
wersji z przepyszną sałatką ziemniaczaną czytałam nawet w przewodniku. Ogólnie
rzecz ujmując nasz obiad był bardzo dobry, mięso przyrządzone perfekcyjnie i
odpowiednio doprawione z chrupiącą panierką, która nie była nasiąknięta
tłuszczem. Obie porcje (popite austriackim piwem) sprawiły, że najedliśmy się
do syta i wydaliśmy całkiem sporo, bo około 40 euro, no, ale Wiedeń jest drogi.
Podsumowując nie wyobrażam sobie żeby być w Wiedniu i nie
spróbować ich pysznego, najlepiej cielęcego, sznycla. Nie wyobrażam sobie
również ominąć jedną z najlepszych atrakcji tego miasta, jaką bez wątpienia
jest Prater.
Ogólna ocena:
Prater- Diabelski Młyn: 10/10
Kuchnia Wiedeńska: 9/10
Komentarze
Prześlij komentarz