GTW w podróży- WIEDEŃ, czyli: lubię, nie lubię, kocham, szanuje…

Mój powrót do Wiednia po 6 latach i wszystko to, co dostrzegam w tym mieście, a czego za pierwszym razem nie widziałam. Co w nim kocham? Czego nienawidzę? Czy tęsknię?




Pierwsza wizyta w Wiedniu była studencka wycieczką objazdową. Zdążyliśmy tylko być na wzgórzu Kahlenberg, zwiedzić Schonbrunn najdłuższą z możliwych tras (byłam wniebowzięta), zobaczyć katedrę św. Szczepana i kupić pamiątki w centrum.






Już wtedy zachwyciłam się pałacem Schonbrunn i jego ogrodami. Świadomość, że w tym miejscu przebywała cesarzowa Sisi wprawiała mnie w euforię. Postać bawarskiej księżniczki przeplatała się w moim życiu często. A to w kreskówce z dzieciństwa, a to w oglądanych za nastolatki filmach, a to podczas pobytu na Korfu gdzie Sisi wybudowała pałacyk, na którego zwiedzanie zdecydowaliśmy się całkiem przypadkowo. Wiedziałam, że muszę wrócić nie tylko do Schonbrunn, ale do Wiednia. Choćby po to, aby zrealizować marzenie o przejażdżce diabelskim kołem na Praterze- wiedeńskim parku rozrywki.




No i wróciłam. Z moim ukochanym 6 lat później.




Chciałam zwiedzić jak najwięcej i pokazać mu wszystko, co najpiękniejsze. Dlatego kupiliśmy kary Vienna Pass. Karta upoważnia do darmowego wstępu do niemal wszystkich muzeów Wiednia (w większości przypadków bez kolejki) oraz korzystania z innych atrakcji np. diabelskiego koła na Praterze lub dowolnej ilości przejażdżek piętrowymi, turystycznymi autobusem Hop on Hop Off. 



W dniach działania Vienna Pass poruszaliśmy się Hop on Hop Off- ami zamiast komunikacją miejską. Jeżdżą średnio, co 20 min i łączą wszystkie warte zobaczenia punkty Wiednia. Zdecydowaliśmy się na kartę na dwa dni za 71 €. Ważne jest, że karta nie działa w systemie 24- godzinnym. Jeśli aktywujemy ją o godzinie 17 będzie to liczone, jako cały jeden dzień. Łącznie udało się nam zaoszczędzić 74,30 euro na osobę. Jeśli chcecie zwiedzać dużo koniecznie kupcie Vienna Pass.



Odkryłam Wiedeń na nowo i zakochałam się w nim. Uwielbiam ich proste rozwiązania np. to, że na schodach ruchomych wszyscy stają po prawej stronie. Banalne, a ułatwia życie. Ponadto Austriacy mocno stawiają na ekologię.
Jednak tym, co najbardziej podobało mi się w Wiedniu jest multikulturowość tego miasta. Całkowicie żadnej sensacji (a tym bardziej wrogich reakcji) nie wzbudzają tam osoby o innym kolorze skóry. Widziałam Azjatkę w arabskiej chuście, Hinduskiego prezentera TV, byłam w restauracji, w której personel porozumiewał się między sobą po angielsku, bo pochodzili z różnych krajów. Absolutnie najlepszym hitem były pro gej światła :) Jestem oczarowana tolerancją i otwartością tego miasta. To powody, dla których mogłabym tam zamieszkać.



Jednakże są też rzeczy, przez które nie wyobrażam sobie funkcjonowania w Wiedniu. Godziny otwarcia sklepów mnie dobijały. W tygodniu tylko do 18, w sobotę do 14 a w niedzielę (o zgrozo!) zamknięte. Jak żyć?! To rozwalało cały plan dnia, bo przed 18 trzeba było zdążyć do sklepu a potem zanieść zakupy do hotelu. Tak samo wszystkie muzea są otwarte do 18. Wyjątkiem jest czwartek, gdy pracują do 21. Szkoda, ze sklepy tak nie mają. O całodobowych można było oczywiście tylko pomarzyć. Na szczęście restauracje są długo czynne, ale personel w nich do najmilszych nie należy.



Cieniem na wycieczce położył się transport. Za cztery bilety na Polski Bus (dwa do Wiednia i dwa powrotne) zapłaciliśmy tylko 150 zł. Cena spoko. Trasa do stolicy Austrii przebiegła bez zarzutów. Natomiast powrót obfitował w przykre niespodzianki. Niemiły kierowca przekierował nas do innego autokaru, który nie był firmowym pojazdem Polskiego Busa, miał znacznie niższy standard i brak gniazdek, co podczas długiej podróży, gdy trzeba ładować telefon jest uciążliwe. Nawet o tak prozaiczną rzecz jak włączenie światła w toalecie trzeba było fatygować się do kierowcy i prosić. Nasze obawy, co do stanu technicznego autokaru okazały się słuszne i zepsuł się w Czechach. Musieliśmy czekać aż przyjedzie następny i nas zabierze, a pogoda temu nie sprzyjała: było chłodno i deszcz.

Może na dłuższą metę przyzwyczaiłabym się do wad Wiednia, nie wiem. Jedno wiem na pewno: chce tam wrócić. Znowu. Zrobić te wszystkie rzeczy, których nie zdążyłam, zobaczyć to wszystko, czego nie widziałam, wypić to piwo, którego nie próbowałam. Tęsknię okrutnie za atmosferą stolicy Austrii. 


Komentarze

Popularne posty