Fest Festiwal w Parku Śląskim
To było genialne!
Do tej pory byłam tylko na jednym festiwalu w życiu (jak to się stało?!) i był to Jarocin. Byłam na studiach i punk mi w duszy grał. Do szczęścia na festiwalu wystarczyła mi muzyka, piwo, błoto, możliwość zakupienia festiwalowej koszulki i toj toje. O prysznicu mowy nie było. O innych atrakcjach nie wspominając.Myślę, że właśnie dlatego byłam zachwycona Fest Festem.
Już sam pomysł przerobienia Parku Śląskiego na teren festiwalu wyda mi się wspaniały. I wykonanie tego pomysłu przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Mnóstwo czasu spędziliśmy też pod scenami z psytrance. A wszystkich scen z różnorodną muzyką było aż 9.
Jadłam mnóstwo pysznych rzeczy w food truckach rozstawionych na terenie festiwalu: burgera, pączki amerykańskie z Nutellą i pankami, hot doga, lody o smaku marakui i pad thaja.
Cały Park został przecudnie udekorowany kolorowymi elementami i światełkami. Na każdym kroku można było kupić piwo lub drineczki. To tego było kilka stref: chillu, wina i kambuchy.
Stylizacje festiwalowiczów powalały. A na wszelkiego typu stoiskach można było kupić odjechane elementy garderoby. Kupiliśmy sobie softshelowe, miłe w dotyku psajowe poncha ze skrzacimi kapturami. Przydadzą się na następne festiwale :)
To właśnie w tym festiwaliwym, letnim muzycznym klimacie się zakochałam i koniecznie chce się wybrać na inne festiwale. Najlepiej z muzyką psytrance.
Komentarze
Prześlij komentarz